Sochi.ru

Szkoda, że już się skończyło. Dwa tygodnie transmisji olimpijskich zrobiło na mnie duże wrażenie. Ostatni raz pasjonowałem się Olimpiadą wiele lat temu. Jednak wtedy, każde tego typu wydarzenie sportowe wżerało się w skórę, powodowało zachwyt i wzruszenie, poruszało wyobraźnię. Calgary 88, Seul 88 czy mundial Italia 90 – to było coś! Do dzisiaj pamiętam tamte drużyny, sportowców – Katarina Witt, Alberto Tomba, Pirmin Zurbriggen, Andrzej Wroński, Michał Tracz, Waldemar Legień, Claudio Caniggia, Marco Van Basten, Carlos Walderrama, Roberto Baggio, Jurgen Klinsmann i inni. Co charakterystyczne – każda olimpiada miała swoją melodię, przebój, hit, który do dziś jest w mojej głowie. Teraz już tego nie ma. A nawet jak jest, to dana melodia jest tak beznadziejna, że człowiek nie ma ochoty jej nucić. Ale mimo wszystko smutno mi, że już koniec, tak jak w tedy, w dzieciństwie. A tyle było szumu – że kosztowało 51 mld dolarów, że wszystko na popis, że nic w wiosce olimpijskiej nie działa, nie ma wody, okna nieszczelne, że wszystko niegotowe, na każdym kroku fuszerka itd. Dwa tygodnie przed olimpiadą telewizja wyemitowała dokument produkcji francuskiej. Obnażono w nim całą prawdę o przygotowaniach do Soczi. Właściwie nic co tam powiedziano mnie nie zaskoczyło. Ani to, że zbudowali skocznię w miejscu sejsmicznie niedopuszczalnym, którą prawdopodobnie trzeba będzie rozebrać, ani to, że zniszczyli naturalne środowisko, ani to że wszystko przedrożyli, ani to, że zimowe igrzyska będą przeprowadzone w klimacie subtropikalnym, ani to, że Putin proponował milion dolarów producentom dokumentu za to, by go nie emitowali. To jest Rosja. Pełen surrealizm. Dla mnie normalka. Co ciekawe, tyle się mówiło o całym kompleksie olimpijskim. Jednak z wypowiedzi sportowców i dziennikarzy wnioskować należy, że organizatorzy sprostali zadaniu, ba! jedne z najlepszych, jeśli nie najlepsze igrzyska w historii!. Rosjanie wysoko podnieśli poprzeczkę Koreańczykom za 4 lata. Wioska olimpijska i cały kompleks też zrobił na mnie wrażenie i pod względem architektonicznym i topograficznym. Pomysł połączenia wybrzeża i gór był rewelacyjny, nawet za cenę chemicznego podtrzymywania śniegu i magazynowania go miesiącami (takie cuda tylko w Rosji).

Za wyjątkiem Calgary i Seulu nigdy też nie oglądałem ceremonii otwarcia i zakończenia igrzysk. Tym razem się pokusiłem. Nie żałuję. Szczególnie zakończenie było ciekawe. Kapitalne przedstawienia związane z rosyjska kulturą, literaturą oraz efekty wizualne. No i te słynne koła olimpijskie a właściwie to jedno (czerwone), symbolizujące kontynent amerykański (chociaż podobno to błędna interpretacja kolorów kół na olimpijskiej fladze), które się nie otworzyło. Szczerze? Nie zdziwiłbym się jeśli okazałoby się, że było to zrobione celowo. Rosjanie jak chcą to potrafią być perfekcyjni. Nie wierzę w taką niedoróbkę Wyniki? Co tutaj komentować. Szkoda, że nie było finału w hokeju Rosja-USA. I jedni i drudzy dostali w rurę w fazie wcześniejszej. Nasi jak to nasi. Co prawda faworyci nie zawiedli ale reszta? Jak zwykle dno. Zdziwienie moje wzbudzili zawodnicy białoruscy w dyscyplinie freestyle skiing. Nie wiedziałem, że Białorusini są tak mocni w skokach gimnastycznych na nartach. No i standardowo było też kilka idiotycznych konkurencji – do najgłupszych należy curling, short track oraz skeleton – takie saneczki tylko, że na odwrót. Jednak drugi tydzień igrzysk został przyćmiony informacjami z Kijowa i Ukrainy. Symboliczne, wielokrotnie wspominane w eterze dwa ognie – ten olimpijski w Soczi i ten na Majdanie. Racje miał Włodzimierz Szaranowicz, który zgrabnie skomentował w ostatnim dniu igrzysk, że: „Lepiej organizować najdroższe igrzyska niż najtańszą wojnę”.